Być może kiedyś powstanie film o jego nieprawdopodobnych łgarstwach. Na razie jest bohaterem memów. Wszystko przez tzw. kilometrówki, czyli zwrot kosztów paliwa za przejazdy do pracy w Parlamencie Europejskim. Unijni urzędnicy sprawdzający jego rozliczenia umierali pewno ze śmiechu, gdy Czarnecki twierdził, iż w środku zimy jechał 1500 km fiatem punto w wersji cabrio, rok wcześniej już zezłomowanym, chińskim skuterem, motorowerem czy… ciągnikiem siodłowym. Takich bowiem pojazdów rejestracje wpisywał w rozliczenia kosztów paliwa, przekonany, że nikt nie będzie mieć głowy tego sprawdzać...
A naprawdę wsiadał w samolot (jako europoseł miał darmowe przeloty) lub do samochodu kolegi z PE. W ten sposób przytulił nielegalnie prawie milion złotych! Najczęściej „jeździł” na trasie Jasło – Bruksela. Dlaczego Jasło? Bo jest dalej niż Warszawa, więc można wyszarpać parę euro więcej. A że adres biura poselskiego, który podawał w Jaśle, w ogóle nie istnieje? To drobiazg. Mało tego, podróżował nie tylko w przestrzeni, ale także w czasie. Jak inaczej wytłumaczyć, że w 2010 roku wpisał w papiery toyotę, którą wyprodukowano dopiero 5 lat później?!