Marzena Czuba: Od dzieciństwa słyszę, że trzeba przepraszać, ale czasem jak ktoś mnie przeprosi, to czuję się jeszcze gorzej. Też tak miewasz?
Joanna Sławińska: Pewnie. Ostatnio nawet dostałam takie przeprosiny na niby. Ktoś ważny dla mnie napisał: „Przepraszam, że wywołałem w tobie takie emocje”. Czyli on nie przepraszał za to, co zrobił, tylko że ja coś poczułam. I nagle to ja jestem odpowiedzialna za jakieś swoje emocje, a nie on za swoje zachowanie. Pomyślałam: „No nie, no przecież nie o to chodzi”.
To o co chodzi w przepraszaniu?
Żeby się zatrzymać przy tym, co się wydarzyło. Nie rzucić „przepraszam”, zamknąć temat i uciec od odpowiedzialności, wybielić się. Dobre przeprosiny zaczynają się, kiedy potrafisz nazwać to, co się stało, przyjąć, że to mogło kogoś zaboleć, i nie szukać usprawiedliwienia dla swojego zachowania. Bo wtedy skupiasz się na sobie.
W mojej historii te niby-przeprosiny były takie bardzo… eleganckie. Dużo ładnych słów. Ale nie było tam zatrzymania się przy tym, co ten człowiek mi zrobił. Nie było „zawiniłem”. Ja poczułam, że te jego przeprosiny są bardziej dla niego. On się poczuł lepiej, bo coś z siebie zrzucił, coś już załatwił. Tam nie było mnie. Tam było: „Wybacz mi, bo ja nie chcę się źle czuć z tym, co zrobiłem”.
Też miałam taką sytuację. Dość brzydko potraktowała mnie koleżanka. Pewnego dnia postanowiła przeprosić. I ja poczułam się po tym paskudnie. Zastanawiałam się dlaczego? Wtedy trafiłam na podcast psycholożki Marty Niedźwieckiej. Ona mówi: przeprosiny to proces, który ma cztery kroki. Jeśli któregoś zabraknie, to coś się nie domyka. Pierwszy – uznać, co się zrobiło. Drugi – zobaczyć wpływ: co pokrzywdzona osoba mogła wtedy czuć. Trzeci – skrucha. Czwarty – naprawa. W mojej historii zabrakło wszystkich czterech kroków.
Właśnie. Jeśli nie masz w sobie tej gotowości, żeby naprawdę zobaczyć, co zrobiłeś, to nawet najpiękniejsze „przepraszam” nie ma sensu. Ono tylko wygląda ładnie, ale w środku jest puste.
I Marta mówi jeszcze coś ważnego – że jak nie jesteś gotowa nic zmienić, to nie przepraszaj.
Przeprosiny zrobione tylko po to, żeby uciszyć temat, jeszcze bardziej ranią. Bo udają spotkanie, a są ucieczką. To się czuje. Od razu wiem, kiedy ktoś przeprasza, bo chce coś naprawić czy po prostu chce mieć święty spokój. Jeśli to drugie, wtedy się robi jeszcze gorzej. Bo znowu nie chodzi o mnie. Znowu jestem niewidzialna. Wiesz, ja tak miałam z moją mamą. Kiedy próbowałam jej powiedzieć, jak się czułam w dzieciństwie, było to jak gadanie do ściany. Zamiast mnie wysłuchać, zaczęła tłumaczyć, nawet zarzucać mi, że ja przesadzam, że przecież nie było tak źle. Albo teraz, gdy mnie atakuje, że przytyłam, że moje dzieci są za grube albo za chude, i doprowadza mnie do łez, to wiesz, jak wyglądają jej przeprosiny?
Boję się...
Bój się. „Ja dzwonię, żeby cię przeprosić, ale ktoś przecież ci musi powiedzieć prawdę”. I ja wtedy myślę: „Serio? To ma być przeproszenie?”. Bo to nie jest zatrzymanie się przy moim bólu. To dalej jest jej opowieść: „Posłuchaj mnie jeszcze raz, to dla twojego dobra”. I to mnie długo rozwalało. Nie chciałam się kłócić. Chciałam, żeby ona zobaczyła, co to we mnie zrobiło. Teraz już odpuściłam.
Jak myślisz, dlaczego tak trudno przychodzi nam przeprosić?
To wymaga odwagi. Bo żeby przeprosić tak naprawdę, to trzeba najpierw zobaczyć, że się coś zrobiło. A to oznacza, że trzeba się zatrzymać i uznać: „Tak, to było moje”. Bez tłumaczenia się, bez zrzucania winy na sytuację albo na drugą osobę. I my się tego po prostu boimy. Bo jak uznamy, że zrobiliśmy coś złego, co to o nas mówi? Że jesteśmy złymi osobami, że nie zasługujemy na miłość, przyjaźń, szacunek? Dalej zasługujemy. To są lęki, które siedzą głęboko. Poza tym nie mamy za bardzo wzorców. Jak ktoś nas przepraszał, to na ogół tak: „No przepraszam, ale…”. Więc potem my też tak robimy.
Czasem mam przymus, żeby ktoś mnie szybko przeprosił. A ja tak bardzo, bardzo chcę wybaczyć, żeby znowu było miło. To chyba nie jest dobre?
Wybaczanie jest piękne, jeśli jest wynikiem procesu, ale wkurza mnie, jak ktoś mówi: „Musisz wybaczyć, żeby być wolna”. To jest taki przymus duchowy. Ja się z tym nie zgadzam. Bo wybaczenie, jeśli już ma przyjść, to ma przyjść z nas. Nie z jakiegoś schematu czy poradnika. Może ja najpierw chcę w ogóle poczuć, co mnie spotkało? Może potrzebuję nazwać swój ból, zanim go odpuszczę? To, że nie wybaczyłam, nie znaczy, że nie jestem wolna. To znaczy, że jestem uczciwa wobec siebie i że nie robię sztucznych gestów, tylko dlatego, że tak trzeba. Nim wybaczymy, przyjrzyjmy się swoim uczuciom. Dlaczego chcemy wybaczyć?
W tym temacie miałam ważną rozmowę z tatą. On pił, moje dzieciństwo było słabe. Dopiero po wielu, wielu latach byłam gotowa się z nim spotkać. Nie oczekiwałam przeprosin, szczerze mówiąc, byłam pewna, że nie jest do nich zdolny. Nie powiedział „przepraszam”, ale zrobił coś więcej. Po prostu, że wie, że nie był dobrym ojcem. I że czuje się odpowiedzialny za to, że ja nie mam rodziny, że nie mam dzieci. On nie umniejszał. Nie tłumaczył się. Nazwał to, co się stało i jak to na mnie wpłynęło. Poczułam, że on mnie rozumie, że jestem dla niego ważna, że mu jest żal.
Piękne. To właśnie jest to. Czasami przeprosiny nie potrzebują nawet tego słowa. Wystarczy, że ktoś stanie w prawdzie. Bez wybiegu, bez strategii. Po prostu: „Wiem, co zrobiłem. I jest mi przykro”. Niektórzy rodzice nie przyznają się do błędów, bo myślą, że właśnie wtedy okaże się, że są złymi rodzicami. Jest na odwrót – przez to, że nie przyznają się do błędów, tracą kontakt z dziećmi. Bo dziecko nie potrzebuje rodzica idealnego. Potrzebuje rodzica, który potrafi powiedzieć: „Tak, to mogło być dla ciebie trudne. Wiem, że przeze mnie. Przepraszam”.
Nie chodzi o obwinianie się, tylko spojrzenie prawdzie w oczy. Ona wcale nie sprawi, że dziecko straci do rodzica szacunek. Kiedy ktoś się przyznaje, że czegoś nie umiał, że nie wiedział, że się pogubił, to buduje zaufanie. Tylko musimy zdjąć z siebie ten lęk, że jak powiemy: „Zrobiłem coś nie tak”, to już się wszystko rozsypie. To milczenie rozsypuje relacje, a nie rozmowa. Nie należy jednak oczekiwać, że ktoś musi nam wybaczyć, skoro my tak szczerze żałujemy. On może wybaczyć, ale nie musi, i powinniśmy to uszanować.
Nawet jeśli przeprosiny nie są przyjęte, to jeśli były od serca, to tak miały sens. Mimo wszystko dobrze wiedzieć, że ktoś zobaczył nasz ból, że to nie przeszło bez śladu. Zgadzasz się?
Zgadzam się. Ja to zobaczyłam w rozmowie z moją córką. Miałyśmy trudny czas, za który biorę odpowiedzialność. Próbowałam ją przeprosić, ale to było z głowy, bo tak trzeba, bo jestem „tą dorosłą”. Ona tego nie przyjęła. Potem przeprosiłam z serca, bo przeszłam terapię, zrozumiałam samotność mojego dziecka. „Bardzo mi przykro, że musiałaś to przeze mnie przeżyć” – przyznałam, a potem pokornie czekałam.
Mam dla was, dziewczyny i chłopaki, radę: nie spieszcie się z przepraszaniem. Pobądźcie najpierw z tym, co się wydarzyło. Zobaczcie, co zrobiliście. Jak mogła się poczuć druga osoba. Dopiero wtedy przepraszanie ma sens. Podobnie z wybaczaniem. Nie trzeba od razu „odpuszczać”, bo ktoś tego oczekuje, bo chcemy, żeby było miło. Nie będzie albo będzie na krótko. Dobre przeprosiny czy wybaczanie to spotkanie z drugim człowiekiem. Ale najpierw ze sobą.
rozmawiała Marzena Czuba
fot. shutterstock